Strony

poniedziałek, 18 grudnia 2017

Siedem dni razem, czyli rodzinne święta czy wspólne więzienie?


Członkowie rodziny Birchów już dawno temu całkowicie oddalili się od siebie do tego stopnia, że zbliżające się wielkimi krokami Święta Bożego Narodzenia wzbudzały w nich prawdziwą panikę. Najstarsza z córek - Olivia to lekarka, która postanowiła oddać się swojej służbie i pomagać ludziom żyjącym w ciężkich warunkach w Afryce. Po kilku pracowitych tygodniach wraca do domu, przez co cała rodzina musi odbyć kwarantannę, by w razie potrzeby zapobiec rozprzestrzenieniu się wirusa, na który została narażona przede wszystkim sama Olivia. Jej młodsza siostra - Phoebe, to oczko w głowie ojca, która zajęta jest planowaniem swojego ślubu niż przyjazdem rzadko widzianej Olivii. Ich ojciec to człowiek zajmujący się pisaniem niemiłych opinii na temat restauracji, w których przebywa, natomiast mama jako jedyna stara się by ich czwórka na nowo zbliżyła się do siebie i spędzili wspólnie Boże Narodzenie w miłym klimacie! Kiedy nadchodzi czas kwarantanny, wyjeżdżają do tymczasowego miejsca zamieszkania, gdzie z dala od innych osób muszą spędzić ze sobą czas świąt.



W okresie jesienno-zimowym uwielbiam usiąść z kubkiem gorącej herbaty w dłoni i książką, która zbliży mnie jeszcze bardziej do klimatu świąt. Tym razem chciałam sięgnąć jednak po lekturę, która nie będzie aż tak przesłodzona, co bardzo często zdarza się w tego typu tematyce. I tak oto pojawiła się historia "Siedem dni razem" autorstwa Francescy Hornak, ale czy jest to coś, co mnie zachwyciło?

Szczerze powiedziawszy, sięgając po tę książkę miałam nadzieję na lekką, zabawną historię, która mimo swojej prostoty wprowadzi coś do mojego życia. Muszę jednak przyznać, że "Siedem dni razem" to całkowicie inna powieść, która zmusi nas do poważnych refleksji, ale też zasmuci zamiast rozweselić. Święta Bożego Narodzenia to czas pojednania, wybaczania sobie błędów jakie popełniliśmy w ciągu całego roku, który zbliża się ku końcowi i właśnie na coś takiego liczyłam. Niestety autorka odsunęła na drugi plan same święta, a skupiła się na irytujących relacjach Birchów.

Miałam wielką nadzieję, że spotkamy tutaj fajną rodzinkę, która nieco pogubiła się w swoich sprawach, jednak podczas kwarantanny będą starać się wszystko naprawić, ale i tutaj poczułam się zawiedziona, ponieważ jedyną osobą, która jako tako chciała doprowadzić sytuację do porządku była mama. To jednak nie czyni ją tutaj kimś świętym, gdyż jak się okazuje ma ona wiele tajemnic jakie ukrywała przez bardzo długi okres czasu. Mimo wszystko koronę najbardziej irytującego bohatera tej lektury otrzymuje ode mnie Olivia. Miałam wrażenie jakby dziewczyna na siłę wróciła do domu i tak naprawdę wolała na nowo pojechać jak najszybciej do swojej pracy. 

Patrząc na samą okładkę lektury oraz jej opis myślałam, że będzie to fajna powieść, którą zapamiętam na długo i będę do niej wracać każdego roku. Niestety sam jej środek nie był dla mnie tak zachwycający jak zewnętrzna szata. Książka skupia się bardziej na problemach rodziny Birchów, gdzie każdy ma do siebie o coś pretensje i niekoniecznie mają ochotę sobie to wyjaśnić raz na zawsze. Uważam, że w jakimś stopniu pokazuje to relacje występujące w prawdziwym życiu, ale czytanie o tym było dla mnie zwyczajnie męczące. Nie jestem zwolenniczką tak poważnych powieści w radosnym, kolorowym okresie Bożego Narodzenia dlatego osobiście odstawiam ją na bok.







Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Harper Collins! 

2 komentarze:

  1. Och szkoda. Myślałam, że będzie to coś obiecująco-świątecznego!
    POCZYTAJ ZE MNĄ na święta!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie książka jest super, bo pokazuje, że nie zawsze święta są cudowne i mega rodzinne :) nie szukałam w tym tytule magii świąt i może dlatego nie byłam rozczarowana :)

    OdpowiedzUsuń